poniedziałek, 27 czerwca 2016

ROZDZIAŁ II


Spał w ich łóżku. Rude włosy rozsypane na poduszce wokół głowy nadawały mu wygląd lwa. Klatka piersiowa unosiła się rytmicznie, a kończyny – każda w innej pozycji – sprawiały, że wyglądał jak marionetka porzucona gdzieś przez wieszczkarza.
Uchylił usta – wąskie, blade wargi – by po chwili zacząć delikatnie chrapać.
Zmarszczyła nos. Nic się nie zmieniło.
Wyszła z sypialni i przeszła do garderoby. Różdżką przywołała starą walizkę, której używała jeszcze za czasów Hogwartu i zaczęła ręcznie wrzucać do niej ubrania. Jego ubrania.
Kiedy skończyła to samo zrobiła z butami i innymi rzeczami, które należały do Ronalda – między innymi pokaźną kolekcją pucharów Quidditcha. W pewnym momencie zawahała się jednak, a jeden z najcenniejszych ni przypadkiem, ni celowo wysmyknął się z jej rąk. Uderzył o kafelki i rozbił się na kilka części.
Na sercu poczuła lekkość, jakiej nie czuła nigdy dotąd.
Wzięła kolejne trofeum i rzuciła nim o podłogę. Ilość skorup i kawałków potłuczonego szkła zaczęła tworzyć nieskładną kupkę wokół jej stóp. Kiedy chwyciła jeden z jego ulubionych -  zeszłoroczny – przerwało jej gwałtowne wciąganie powietrza.
- Co ty do kurwy nędzy odpierdalasz? - rzucił się w jej stronę i szarpnął za ramiona. Palce wbił jej w skórę z taką siłą, że wiedziała, że: po pierwsze – trafiła w jego czuły punkt – a po drugie – będzie mieć od tego serię siniaków. Mimo to, nie zdążył jej powstrzymać przed upuszczeniem ostatniego pucharku.
- Nie dotykaj mnie – wysyczała, a on zamachnął się z całej siły.
Wymierzony policzek bolał, niesamowicie piekł, ale co najważniejsze – poniżył ją nawet teraz. Był jednak swoistą kroplą, która przelała szalę goryczy. Wściekła, wyjęła różdżkę przed siebie i jednym sprawnym ruchem nadgarstka sprawiła, że poleciał na ścianę, uderzając w nią gwałtownie plecami i głową.
Zachwiał się, próbując wstać. Z nosa pociekła mu wąską stróżką krew. Wytarł ją niezgrabnie wierzchem dłoni i podparł się o komodę, przewracając przy tym ich zdjęcie.
- Jesteś nienormalna – wychrypiał, bezbronny; najwidoczniej zostawił swoją różdżkę w sypialni, bo nie próbował się do niej zbliżyć nawet o krok.
- Tchórz – rzuciła, kręcąc głową.
Obróciła się w stronę drzwi i jednym, prostym zaklęciem sprawiła, że się zatrzasnęły. Rudowłosy nawet nie zdążył zareagować. Nie mogła dopuścić, żeby dopadł swojej różdżki. Chciała go bezbronnego, nie mógł zrobić jej krzywdy.
- A teraz patrz i cierp – rzuciła, rozbijając na wysokości jego głowy, dosłownie kilka milimetrów od jego prawego ucha, kolejne z trofeów. - Patrz, jak niszczę to, co jest dla ciebie ważne! - wykrzyczała, rozbijając kolejną o podłogę.
- Wariatka! - zdobył się na odwagę i również podniósł głos.
Doskoczyła do niego w jednej sekundzie, przykładając mu różdżkę do gardła. Wykręcił głowę tak, że patrzył jej prosto w oczy. Dwa rodzaje wściekłości spotkały się ze sobą, wprowadzając w powietrzu atmosferę ledwą do zniesienia.
- Zwyrodnialec – wyszeptała, czując przypływ adrenaliny. - Szuja. Kłamca. Oszust. Pierdolony niedowiarek. Zniszczyłeś wszystko – oznajmiła stanowczym tonem. - Wszystko. Moją przyjaźń z Potterami, dobre stosunki z twoimi i moimi rodzicami, przez ciebie zrezygnowałam z posady w Mungu. Dlaczego? Bo byłeś zazdrosny do tego stopnia, że wolałeś mnie uderzyć niż mnie wysłuchać. A twoje romanse? Dowiedziałam się o wszystkich – Patricii, Lavender, Kate i paru innych wywłok – wymieniała, akcentując każde słowo.
- Hermiono... Ja nie wiem, co powiedzieć – wysapał, próbując spuścić wzrok. Wydawał się skruszony, wręcz zawstydzony. Zaśmiała mu się w twarz. Z drugiej strony sama dziwiła się swojej hardości i zachowaniu zimnej krwi. W końcu się mu postawiła i część niej samej pragnęła dać jej za to medal.
- Nic nie mów, nie chcę słuchać tej twojej paplaniny. Nie chcę cię też więcej widzieć. Zniknij z mojego domu i mojego życia – wysyczała.
- Ale...
- Nie ma „ale”. Albo się stąd wyniesiesz i zrzekniesz praw do wszystkiego, co było „wspólne”, albo zniszczę ci życie. Począwszy od twojej rodziny, skończywszy na każdej wywłoce, która sypiała w naszym łóżku. Wiesz, że jestem do tego zdolna – przegryzła wargę, a na jej usta wstąpił wredny, cyniczny uśmieszek. - Zrozumiano? - warknęła hardo.
Skinął tylko głową, nie potrafiąc wydobyć z siebie jakichkolwiek słów. Jeszcze nigdy nie widział jej w tym stanie – tak opanowanej, wyrachowanej, agresywnej. Wiedział, że Hermiona należała do osób z mocnym charakterem, co nawiasem mówiąc od paru lat próbował zagiąć i zdeptać, ale nie spodziewał się po niej takiej zawziętości. Przez moment po jego ciele przeszło gęsią skórką przerażenie, że w szale dziewczyna naprawdę mogłaby zrobić mu krzywdę fizyczną lub psychiczną. Nie chciał bowiem, by ktokolwiek z jego otoczenia dowiedział się o świństwach, jakich się dopuszczał będąc w związku z Granger.
- Odpowiedz – nakazała, wbijając głębiej różdżkę w jego gardło. - Tak czy nie?! - podniosła ton do krzyku, wzrok jednak nadal miała obojętny.
- Tak – szepnął.
- Za dziesięć minut widzę cię po raz ostatni w moim życiu – oznajmiła władczo. - Przy drzwiach z walizką. Nie próbuj sztuczek – dodała z groźbą w głosie, którą wiedział, była w stanie spełnić.
Zamek od drzwi kliknął, dając znak, że znów są otwarte. Schowała różdżkę w kieszeni spodni i wymaszerowała do salonu.

*
Stał przy białych drzwiach, przy wyjściu. W jednej ręce trzymał torbę, a w drugą złapał klamkę. Obok jego prawej nogi stała walizka, którą Hermiona wcześniej niezbyt ładnie zapakowała.
Miał na sobie jeansy – zwykłe, proste, lekko przetarte w kolanach – i koszulę w błękitno-fioletową kratę. Włosy w nieładzie założył za uszy, a wzrok opuścił. Czekał, mając nadzieję.
Sam nie wiedział na co nadzieję mógłby mieć. Nie chciał, żeby mu przebaczyła. Nawet się o to nie starał. A kiedy trzy miesiące temu powiedziała, że odchodzi, nawet nie próbował jej zatrzymać. Było mu to ewidentnie na rękę – mógł zachować mieszkanie, miał dostęp do jej konta w banku Gringotta i mógł zgrywać przed wszystkimi porzuconą ofiarę. Oh tak – to był najlepszy aspekt ich rozstania. Żałosne spojrzenia jego matki i siostry, próbujące go w jakikolwiek sposób pocieszyć, oczernianie Hermiony ze strony Harry'ego, no i co najważniejsze – z niczym nie musiał się już kryć.
Stojąc jednak przed nią i widząc, jak dziewczyna bardzo zmieniła się przez ostatni czas, zdał sobie sprawę z kilku rzeczy.
Może jej nie kochał, bardziej zależało mu na tym, żeby mieć nad nią kontrolę i władzę. Teraz czuł jednak, że w jakiś sposób pociąga go ta jej nowa buńczuczność – buntownicza Hermiona była o wiele bardziej interesująca od tej, która ciągle siedziała nad książkami i nigdy nie miała ochoty na seks.
W dodatku mieszkanie... Dobrze mu tu było. Nowoczesne, świetnie zaopatrzone, przestronne i w dodatku w centrum Londynu, co naprawdę dawało wiele możliwości. Żal było mu je tracić, choć jak wiadomo – nigdy nie należało do niego.
No i pieniądze. Jego posada w Ministerstwie owszem, była interesująca, ale niestety niezbyt płatna. W życiu nie opłacił by nawet czynszu za to mieszkanie, gdyby miał płacić za nie sam. A Hermiona... Cóż, miała sporo pieniędzy. Pracowała jako magomedyczny auror – każda jej pensja była trzykrotnie wyższa niż jego. Po latach spędzonych w ubogiej Norze, w rodzinie, której ledwo starczało na przeżycie, a każda rzecz była „znoszona” lub „po bracie”, miał dość. Wygodnie jest, kiedy ma się pieniądze. Jeśli są pieniądze, są też możliwości, a jeśli są możliwości to jest też władza. A co jak co, władza była dla niego ważna, nawet jeśli ograniczała się tylko do sprawowania jej nad jego dziewczyną.
- Jesteś pewna... - zaczął, ale widząc jej nieustępliwy wzrok chwycił walizkę i nacisnął klamkę.
- Ron... - powiedziała, cicho. Wręcz zdesperowanym tonem, który znów wzbudził w nim płomień owej dziwnej nadziei.
- Tak? - ożywił się.
- Życzę ci, żeby ktoś w przyszłości skrzywdził ciebie tak, jak ty to zrobiłeś ze mną.
Po tych słowach otworzyła drzwi różdżką, a on wyszedł. Stała jeszcze chwilę, wpatrzona w pustą po nim przestrzeń. Zastanawiała się, co teraz.